Poranny trening minął całkiem spokojnie. Pod koniec do gabinetu wpadł Valerio. Patrząc na jego zbolałą minę, wstałam zza biurka. Jednak gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, odetchnął i usiadł na kozetce.
- Nie wiem co ich dzisiaj ugryzło – zaczął, nie czekając na moją reakcję. - Wlad goni nas, jakby następny mecz miał być tym o mistrzostwo, Matt jak zwykle się wydurnia, Jurij jest jakiś nieobecny, a Maxim obiecał Alexandrowi, że nie wybije mu kolejny raz kciuka, więc plasuje każdy atak. A ja wystawiam mu takie cudowne piłki! Po prostu czysta precyzja, dynamika, szczyt włoskiej finezji... - dla lepszego efektu zakreślił rękoma okrąg, po czym westchnął. - Jak ja mam z nimi pracować?
- I kto teraz jest na rozegraniu, zamiast ciebie? - podparłam brodę na dłoniach, rozbawiona wywodem siatkarza.
- Babichev! - załamał ręce ze zrozpaczonym okrzykiem. - Przecież to libero! On ma bronić, a nie wystawiać takie cuda. Non sono d'accordo! (wł. nie zgadzam się) Ja na to patrzył nie będę!
- Val, sądzę, że... - zaczęłam, ale przerwał mi nagły łomot. Drzwi otworzyły się, a do środka wpadł czerwony jak burak Maxim.
- Valerio, na salę. Alekno zaraz sobie resztę włosów powyrywa – wydusił, łapiąc oddech.
- Nikt nie potrafi ogarnąć tego bałaganu, oprócz Maestro Vermiglio – mruknął pod nosem, po czym zeskoczył z leżanki i przed wyjściem pomachał mi na pożegnanie. - Ciao, bella!
Dopiero, gdy za mężczyznami zamknęły się drzwi pozwoliłam sobie parsknąć śmiechem. To chyba dzięki nim tak szybko doszłam do siebie po zajściu z Andersonem. Chłopcy potrafili mnie rozbawić, choćby nieświadomie. Zaniepokoiło mnie tylko wspomnienie o Bierieżce. Co mogło się stać, że był przygnębiony? Od pamiętnego wieczoru, kiedy mnie pocałował, minęły już prawie dwa tygodnie. W ciągu tego czasu niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Oboje zdawaliśmy się być speszeni tym, co między nami zaszło. Na samo wspomnienie tego zdarzenia oboje odwracaliśmy głowy i szybko zmienialiśmy temat. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później będziemy musieli porozmawiać.
Gdy zegar na ścianie wskazał godzinę trzynastą, pozbierałam swoje rzeczy, ubrałam się i wyszłam z gabinetu, zamykając go na klucz. Zamierzałam właśnie skręcić w stronę drzwi, gdy usłyszałam czyjąś rozmowę.
- Jurij, proszę, daj mi chwilę – mówiła kobieta. Jej rozmówcą najwyraźniej musiał być przyjmujący.
- Olga, nie wiem, czego ty ode mnie jeszcze chcesz. Zerwaliśmy ze sobą – odparł mężczyzna, najwyraźniej poirytowany obecnością Andriejewny.
- Po tym wszystkim, co nas łączyło ot tak mam pozwolić ci odejść?
- Sądziłem, że to ty odeszłaś. I wcale nie zdawałaś się być tym przejęta.
- Przemyślałam to wszystko. Wiem, że popełniłam błąd. Podjęłam pochopną decyzję, której teraz bardzo żałuję. Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę, naprawmy to!
- Ładnie to tak podsłuchiwać? - podskoczyłam, słysząc głos Andersona za swoimi plecami.
- Nie podsłuchuję, po prostu jeszcze nie wyszłam – odparłam, odwracając się w jego stronę. Stał w rozpiętej kurtce, trzymając dłoń na przewieszonej przez ramię torbie.
- Kochanie, nie potrafisz kłamać – uśmiechnął się kątem ust.
- Nie.Nazywaj.Mnie.Tak. - warknęłam, wbijając palec wskazujący w jego tors, po czym odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem wyszłam z hali. Na parkingu nie było już Olgi, a Jurek właśnie odjeżdżał, nie spojrzawszy na mnie.
* * *
Po południu było tylko gorzej. Amerykanin jakby przypomniał sobie o mnie i niemal od początku zaczął żartować. Im bardziej starałam się go ignorować, tym gorzej mi to wychodziło. Specjalnie patrzyłam pod nogi, a i tak potknęłam się co najmniej trzy razy. Miałam wrażenie, jakby nawet sznurówki w butach specjalnie się rozwiązywały.
Czarę goryczy przerwała rozmowa z Andersonem, gdy ten przyszedł do gabinetu pod pretekstem problemów z kolanem. Zadowolony usiadł na krześle i ani myślał przesiąść się na kozetkę, gdzie swobodniej mogłabym obejrzeć nogę.
- Przecież jeszcze mogłoby mi się pogorszyć – powiedział, zakładając ręce na piersi.
Z westchnieniem wyciągnęłam z odpowiedniej szafki zmrażacz w puszce. Ponieważ przyjmujący nie zamierzał ułatwić mi zadania i oprzeć nogę o krzesło, musiałam uklęknąć przed nim, wyprostować ją i dopiero wtedy zbadać. Wszystko zdawało się być w porządku, ale dla świętego spokoju wyciągnęłam z szuflady nożyczki i plastry do tejpów, by ochronić rzepkę.
- Nie sądziłem, że tak bardzo będzie ci brakować klęczenia przede mną – zaśmiał się, a ja powstrzymując drżenie rąk, niechcący mocniej nacisnęłam na przyklejany plaster. Matthew syknął cicho. - Jak zawsze agresywna.
- Sądzę, że problem jest w twojej głowie, a nie w nodze – odparłam, chowając przedmioty na miejsce. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią, choć broda lekko drgała mi z nadmiaru emocji. - Ale na to chyba nic ci nie pomoże.
- Igrasz sobie – wstał i oparł dłonie o biurko, pochylając się w moją stronę. Jego ciepły oddech owionął moją twarz, a ja zamknęłam oczy. - Poćwicz jeszcze, kochanie, to może następny od ciebie nie ucieknie.
- Spierdalaj – rzuciłam po polsku, wymierzając mu policzek. Zaskoczony wyprostował się, kładąc dłoń na zaczerwienionej skórze. Zmierzył mnie pełnym nienawiści spojrzeniem, po czym wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami.
Nie potrafiąc dłużej zapanować nad emocjami, schowałam twarz w dłoniach, by łzy nie spadły na blat. Starałam się nie pociągać nosem, ale na nic się to zdało. Minęło zaledwie kilka chwil, gdy ktoś zapukał do drzwi. Szybkim ruchem wytarłam oczy, po czym wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał Jurij, zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na mnie niepewnie, marszcząc brwi. - Co robisz?
- Pakuję się, nie widać? - mruknęłam pod nosem, unikając jego wzroku.
- Odchodzisz? Ale jak to, dlaczego?
- Nie jestem tu mile widziana.
- To wina Matthew, tak? Widziałem, był u ciebie.
- To nie ma znaczenia, Jurek – podniosłam głowę, patrząc na niego z bezsilnością. - Nie potrafię z wami pracować.
- Zastanów się jeszcze, proszę – podszedł do mnie i chwycił za obie dłonie, przyciągając mnie nieznacznie do siebie. - Nie rezygnuj tak szybko.
- Nie wiem – pokręciłam głową, po czym rozejrzałam się dookoła. Ubrałam kurtkę i zgarnęłam z biurka torebkę. Ostatni raz spojrzałam na Bierieżkę, po czym wyminęłam go. - Zamknij, kiedy wyjdziesz.
* * *
Siedziałam na blacie w kuchni czekając, aż zagotuje się woda na herbatę. Przed kilkoma minutami zakończyłam rozmowę z prezesem, prosząc go o kilka dni wolnego. Gładko wmówiłam mu, że ważne sprawy rodzinne wzywają mnie do kraju. Mężczyzna zaakceptował moją decyzję uspokajając mnie jednocześnie, bym spokojnie wszystko załatwiła, gdyż jego znajomy lekarz może przez ten czas zająć się chłopakami.
Z kubkiem parującego płynu usiadłam przed laptopem. Musiałam napisać maila do siostry, by uprzedzić ją o mojej wizycie. Wiedziałam, ze nie będzie miała nic przeciwko zwłaszcza, że przed tuż przed moim wyjazdem urodziła bliźniaki i oddałaby królestwo za odrobinę pomocy.
Szybko uporałam się z pisaniem i zdążyłam jeszcze zabukować lot na pierwszy poranny samolot do Warszawy. Wyciągałam właśnie torbę z szafki w przedpokoju, gdy usłyszałam pukanie. Zaskoczona zeszłam z krzesła i podeszłam do drzwi, zerkając przez wizjer. Uśmiechnęłam się lekko, widząc za nimi tupiącego ze zniecierpliwienia Jurka.
- Co tu robisz? - zapytałam, wpuszczając go do środka.
- Pakujesz się? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Wyjeżdżam – odparłam, a widząc jego minę pokręciłam głową. - Tylko na kilka dni. Muszę odetchnąć, przemyśleć wszystko...
- Ale jak to? - przerwał mi, mierzwiąc włosy palcami. Ruszył w kierunku salonu, jednak nagle wrócił się i spojrzał na mnie ponownie. - Ola, proszę, nie poddawaj się tak tak łatwo. Wyjedziesz i już nie wrócisz, zobaczysz. A ja tego nie chcę. Przecież mogę ci pomóc. My możemy, razem z chłopakami. Oni naprawdę cię lubią. Nie przejmuj się Andersonem, on jest tylko jeden, a nas cała grupa, damy radę – nakręcał się coraz bardziej, a ja zrobiłam krok w jego stronę i położyłam mu dłonie na torsie, chcąc go uspokoić.
- W pracy idzie ci naprawdę dobrze, Alekno wypowiada się o tobie w samych superlatywach. Jeśli myślisz, że nie masz dla kogo zostać, to... To się mylisz! - zawołał muskając palcami moje policzki. - Przecież jestem ja, zawsze będę. Ja... Ja zerwałem z Olgą. Ona chciała, żebym do niej wrócił, ale ja zrozumiałem, że...
- Jurij? - spojrzałam na niego zaskoczona, a on odetchnął głęboko.
- Zrozumiałem, że to ciebie chcę. Że to ty, a nie ona, jesteś dla mnie naprawdę ważna. Ola, ja chyba...
- Cicho – położyłam mu palec na ustach i uśmiechnęłam się lekko, stając na palcach, by zbliżyć wargi do jego twarzy. - Ja też, Jurek.
- Lubię, gdy tak do mnie mówisz – uniósł kącik ust do góry i przyciągnął mnie do siebie. A ja w końcu zrozumiałam, że mam dla kogo walczyć i się nie poddawać.
- Nie wiem co ich dzisiaj ugryzło – zaczął, nie czekając na moją reakcję. - Wlad goni nas, jakby następny mecz miał być tym o mistrzostwo, Matt jak zwykle się wydurnia, Jurij jest jakiś nieobecny, a Maxim obiecał Alexandrowi, że nie wybije mu kolejny raz kciuka, więc plasuje każdy atak. A ja wystawiam mu takie cudowne piłki! Po prostu czysta precyzja, dynamika, szczyt włoskiej finezji... - dla lepszego efektu zakreślił rękoma okrąg, po czym westchnął. - Jak ja mam z nimi pracować?
- I kto teraz jest na rozegraniu, zamiast ciebie? - podparłam brodę na dłoniach, rozbawiona wywodem siatkarza.
- Babichev! - załamał ręce ze zrozpaczonym okrzykiem. - Przecież to libero! On ma bronić, a nie wystawiać takie cuda. Non sono d'accordo! (wł. nie zgadzam się) Ja na to patrzył nie będę!
- Val, sądzę, że... - zaczęłam, ale przerwał mi nagły łomot. Drzwi otworzyły się, a do środka wpadł czerwony jak burak Maxim.
- Valerio, na salę. Alekno zaraz sobie resztę włosów powyrywa – wydusił, łapiąc oddech.
- Nikt nie potrafi ogarnąć tego bałaganu, oprócz Maestro Vermiglio – mruknął pod nosem, po czym zeskoczył z leżanki i przed wyjściem pomachał mi na pożegnanie. - Ciao, bella!
Dopiero, gdy za mężczyznami zamknęły się drzwi pozwoliłam sobie parsknąć śmiechem. To chyba dzięki nim tak szybko doszłam do siebie po zajściu z Andersonem. Chłopcy potrafili mnie rozbawić, choćby nieświadomie. Zaniepokoiło mnie tylko wspomnienie o Bierieżce. Co mogło się stać, że był przygnębiony? Od pamiętnego wieczoru, kiedy mnie pocałował, minęły już prawie dwa tygodnie. W ciągu tego czasu niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Oboje zdawaliśmy się być speszeni tym, co między nami zaszło. Na samo wspomnienie tego zdarzenia oboje odwracaliśmy głowy i szybko zmienialiśmy temat. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później będziemy musieli porozmawiać.
Gdy zegar na ścianie wskazał godzinę trzynastą, pozbierałam swoje rzeczy, ubrałam się i wyszłam z gabinetu, zamykając go na klucz. Zamierzałam właśnie skręcić w stronę drzwi, gdy usłyszałam czyjąś rozmowę.
- Jurij, proszę, daj mi chwilę – mówiła kobieta. Jej rozmówcą najwyraźniej musiał być przyjmujący.
- Olga, nie wiem, czego ty ode mnie jeszcze chcesz. Zerwaliśmy ze sobą – odparł mężczyzna, najwyraźniej poirytowany obecnością Andriejewny.
- Po tym wszystkim, co nas łączyło ot tak mam pozwolić ci odejść?
- Sądziłem, że to ty odeszłaś. I wcale nie zdawałaś się być tym przejęta.
- Przemyślałam to wszystko. Wiem, że popełniłam błąd. Podjęłam pochopną decyzję, której teraz bardzo żałuję. Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę, naprawmy to!
- Ładnie to tak podsłuchiwać? - podskoczyłam, słysząc głos Andersona za swoimi plecami.
- Nie podsłuchuję, po prostu jeszcze nie wyszłam – odparłam, odwracając się w jego stronę. Stał w rozpiętej kurtce, trzymając dłoń na przewieszonej przez ramię torbie.
- Kochanie, nie potrafisz kłamać – uśmiechnął się kątem ust.
- Nie.Nazywaj.Mnie.Tak. - warknęłam, wbijając palec wskazujący w jego tors, po czym odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem wyszłam z hali. Na parkingu nie było już Olgi, a Jurek właśnie odjeżdżał, nie spojrzawszy na mnie.
* * *
Po południu było tylko gorzej. Amerykanin jakby przypomniał sobie o mnie i niemal od początku zaczął żartować. Im bardziej starałam się go ignorować, tym gorzej mi to wychodziło. Specjalnie patrzyłam pod nogi, a i tak potknęłam się co najmniej trzy razy. Miałam wrażenie, jakby nawet sznurówki w butach specjalnie się rozwiązywały.
Czarę goryczy przerwała rozmowa z Andersonem, gdy ten przyszedł do gabinetu pod pretekstem problemów z kolanem. Zadowolony usiadł na krześle i ani myślał przesiąść się na kozetkę, gdzie swobodniej mogłabym obejrzeć nogę.
- Przecież jeszcze mogłoby mi się pogorszyć – powiedział, zakładając ręce na piersi.
Z westchnieniem wyciągnęłam z odpowiedniej szafki zmrażacz w puszce. Ponieważ przyjmujący nie zamierzał ułatwić mi zadania i oprzeć nogę o krzesło, musiałam uklęknąć przed nim, wyprostować ją i dopiero wtedy zbadać. Wszystko zdawało się być w porządku, ale dla świętego spokoju wyciągnęłam z szuflady nożyczki i plastry do tejpów, by ochronić rzepkę.
- Nie sądziłem, że tak bardzo będzie ci brakować klęczenia przede mną – zaśmiał się, a ja powstrzymując drżenie rąk, niechcący mocniej nacisnęłam na przyklejany plaster. Matthew syknął cicho. - Jak zawsze agresywna.
- Sądzę, że problem jest w twojej głowie, a nie w nodze – odparłam, chowając przedmioty na miejsce. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią, choć broda lekko drgała mi z nadmiaru emocji. - Ale na to chyba nic ci nie pomoże.
- Igrasz sobie – wstał i oparł dłonie o biurko, pochylając się w moją stronę. Jego ciepły oddech owionął moją twarz, a ja zamknęłam oczy. - Poćwicz jeszcze, kochanie, to może następny od ciebie nie ucieknie.
- Spierdalaj – rzuciłam po polsku, wymierzając mu policzek. Zaskoczony wyprostował się, kładąc dłoń na zaczerwienionej skórze. Zmierzył mnie pełnym nienawiści spojrzeniem, po czym wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami.
Nie potrafiąc dłużej zapanować nad emocjami, schowałam twarz w dłoniach, by łzy nie spadły na blat. Starałam się nie pociągać nosem, ale na nic się to zdało. Minęło zaledwie kilka chwil, gdy ktoś zapukał do drzwi. Szybkim ruchem wytarłam oczy, po czym wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał Jurij, zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na mnie niepewnie, marszcząc brwi. - Co robisz?
- Pakuję się, nie widać? - mruknęłam pod nosem, unikając jego wzroku.
- Odchodzisz? Ale jak to, dlaczego?
- Nie jestem tu mile widziana.
- To wina Matthew, tak? Widziałem, był u ciebie.
- To nie ma znaczenia, Jurek – podniosłam głowę, patrząc na niego z bezsilnością. - Nie potrafię z wami pracować.
- Zastanów się jeszcze, proszę – podszedł do mnie i chwycił za obie dłonie, przyciągając mnie nieznacznie do siebie. - Nie rezygnuj tak szybko.
- Nie wiem – pokręciłam głową, po czym rozejrzałam się dookoła. Ubrałam kurtkę i zgarnęłam z biurka torebkę. Ostatni raz spojrzałam na Bierieżkę, po czym wyminęłam go. - Zamknij, kiedy wyjdziesz.
* * *
Siedziałam na blacie w kuchni czekając, aż zagotuje się woda na herbatę. Przed kilkoma minutami zakończyłam rozmowę z prezesem, prosząc go o kilka dni wolnego. Gładko wmówiłam mu, że ważne sprawy rodzinne wzywają mnie do kraju. Mężczyzna zaakceptował moją decyzję uspokajając mnie jednocześnie, bym spokojnie wszystko załatwiła, gdyż jego znajomy lekarz może przez ten czas zająć się chłopakami.
Z kubkiem parującego płynu usiadłam przed laptopem. Musiałam napisać maila do siostry, by uprzedzić ją o mojej wizycie. Wiedziałam, ze nie będzie miała nic przeciwko zwłaszcza, że przed tuż przed moim wyjazdem urodziła bliźniaki i oddałaby królestwo za odrobinę pomocy.
Szybko uporałam się z pisaniem i zdążyłam jeszcze zabukować lot na pierwszy poranny samolot do Warszawy. Wyciągałam właśnie torbę z szafki w przedpokoju, gdy usłyszałam pukanie. Zaskoczona zeszłam z krzesła i podeszłam do drzwi, zerkając przez wizjer. Uśmiechnęłam się lekko, widząc za nimi tupiącego ze zniecierpliwienia Jurka.
- Co tu robisz? - zapytałam, wpuszczając go do środka.
- Pakujesz się? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Wyjeżdżam – odparłam, a widząc jego minę pokręciłam głową. - Tylko na kilka dni. Muszę odetchnąć, przemyśleć wszystko...
- Ale jak to? - przerwał mi, mierzwiąc włosy palcami. Ruszył w kierunku salonu, jednak nagle wrócił się i spojrzał na mnie ponownie. - Ola, proszę, nie poddawaj się tak tak łatwo. Wyjedziesz i już nie wrócisz, zobaczysz. A ja tego nie chcę. Przecież mogę ci pomóc. My możemy, razem z chłopakami. Oni naprawdę cię lubią. Nie przejmuj się Andersonem, on jest tylko jeden, a nas cała grupa, damy radę – nakręcał się coraz bardziej, a ja zrobiłam krok w jego stronę i położyłam mu dłonie na torsie, chcąc go uspokoić.
- W pracy idzie ci naprawdę dobrze, Alekno wypowiada się o tobie w samych superlatywach. Jeśli myślisz, że nie masz dla kogo zostać, to... To się mylisz! - zawołał muskając palcami moje policzki. - Przecież jestem ja, zawsze będę. Ja... Ja zerwałem z Olgą. Ona chciała, żebym do niej wrócił, ale ja zrozumiałem, że...
- Jurij? - spojrzałam na niego zaskoczona, a on odetchnął głęboko.
- Zrozumiałem, że to ciebie chcę. Że to ty, a nie ona, jesteś dla mnie naprawdę ważna. Ola, ja chyba...
- Cicho – położyłam mu palec na ustach i uśmiechnęłam się lekko, stając na palcach, by zbliżyć wargi do jego twarzy. - Ja też, Jurek.
- Lubię, gdy tak do mnie mówisz – uniósł kącik ust do góry i przyciągnął mnie do siebie. A ja w końcu zrozumiałam, że mam dla kogo walczyć i się nie poddawać.
Tadaaam! I mamy koniec historii Oli, Jurija i Matthew. Co sądzicie? To był pierwszy part, jaki przyszedł mi do głowy. Ale sądzę, że ten prototyp chyba nie był taki zły ;)
W zakładce "Bohaterowie" pojawiły się postacie z kolejnego partu. Wybrany został drogą losową przez kochaną Martittę :* Mam nadzieję, że będziecie zadowolone. Nie ukrywam, że ta historia jest jedną z moich ulubionych. Głównie ze względu na kreację pewnego chłopca :)
Pierwszy rozdział ukaże się najpewniej w przyszłą sobotę wieczorem, lub w niedzielę :)
Trzymajmy kciuki za chłopaków!
Pozdrawiam cieplutko, Wasza Anna.
Ale upierdliwy jest Ten Matt, myśli że każda może być jego, a tutaj nie tak łatwo. Dobrze, że sobie wszystko wyjaśnili z Jurijem. Historia była bardzo fajna tyle, że za krótka :P Czekam na ciag dalszy ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZanim historia zaczęła się na dobre to już się zakończyła, ale zakończyła się jak najbardziej szczęśliwie. Matt miał nauczkę, ale za to jak widać pomiędzy Jurijem i Olą jest coś więcej niż by ktokolwiek wcześniej pomyślał. Mając takiego dobrego ducha obok siebie teraz na pewno Ola się nie podda i nie wyjedzie, a dalej będzie pracować i tym samym pokaże, że nie da się przez jednego Andersona wykończyć. Świetna historia kochana i ja już nie mogę doczekać się następnych. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńWiesz, że uwielbiam twoje pochlebstwa i twoje opowiadania :D To bardzo dobre połączenie na ciężkie chwile ;)
OdpowiedzUsuńJurek <3 Brawo dla niego, naprawdę. Tak dawno wykrztuszam z siebie, żeby została dla niego. Widziałam to w jego zachowaniu.
Valerio przuroczy :D Maestro musi grać ;) i wytrzymać z tymi pajacami. Ola też zresztą prawie wysiadła.
Matt -.- No, no, no. Wkurzający. Zdecydowanie życzyłabym takiemu, żeby się na jakiejś przejechał.
Z niecierpliwością czekam na kolejne :D Mogę dalej losować, jak coś.
Pozdrawiam